Dziś porozmawiamy sobie trochę o sushi. Dla niektórych osób to świętość, inni się dziwią, jak to w ogóle można jeść, a kolejni podchodzą do tego, jak do najnormalniejszej rzeczy na świecie.
Ja sushi po prostu uwielbiam. Kiedy mam do wyboru ociekającego tłuszczem, świeżutkiego burgera ze szczęśliwej krówki, a sushi z marketu - wybieram to drugie. Bawią mnie ludzie, którzy z sushi robią świętość. Danie jak każde inne. Każdy je to, co woli. To, co mu bardziej smakuje. Oczywiście nie mówię o jedzeniu sushi nożem i widelcem, ani smarowaniu go musztardą i keczupem. Bo to faktycznie, muszę się zgodzić, jest zbrodnia. Ale nie ma kompletnie nic złego w jedzeniu sushi z marketu. Niczym się nie różni od tych "zdrowych" kurczaczków, które kupujesz, ani od innych przetworzonych produktów.
Nie uważam, żeby to wyżej widoczne sushi było w czymkolwiek gorsze od rzekomo "świeżego", robionego na miejscu, w dobrym lokalu, sushi. A jeśli nadal myślisz, że łosoś, tuńczyk, czy inna rybka, jest absolutnie świeża, łowiona w stawiku pod lokalem, to puknij się w główkę.
Skoro ustaliliśmy już najważniejsze, pora przejść dalej. Co nam będzie potrzebne?
Tak naprawdę każdy dobiera "farsz" do sushi wedle własnego gustu. Ja, jak widzisz powyżej, wybrałam ogórka, łososia (niestety nie zdążyłam go złowić w stawiku pod domem), paprykę żółtą, czerwoną i nie pamiętam, co jeszcze.
Na samym początku musisz się jeszcze zaopatrzyć w matę bambusową (do zwijania), nori, ryż do sushi (ale faktycznie do sushi, a nie zwykły), pastę wasabi, sos do ryżu i sos sojowy. Opcjonalnie pałeczki, bo wiadomo, że wygodniej się je paluchami. Trochę to będzie kosztowało, ale nie ma nic za darmo. Tak jak bez wasabi przeżyjesz, tak bez maty bambusowej kompletnie nie dasz rady.
Pamiętaj o tym, żeby przepłukać ryż do sushi kilka razy. Po prostu wrzuć go do miski, zalej wodą, mieszaj, pocieraj i rób mu dobrze, a później wylej wodę, wlewając przy okazji nową. Rób tak, aż nie uzyskasz prawie przezroczystej wody. Po tym wszystkim odstaw go gdzieś na bok, niech sobie chwilę poleży. Po jakichś 20 minutach możesz zacząć go gotować.
W międzyczasie możesz sobie wszystko to, co chcesz włożyć do sushi, pokroić w paseczki.
Jak ryż się ugotuje, to wlewasz do niego sos do ryżu i mieszasz. Jeśli nie wiesz ile, to niestety musisz to sobie sam wygooglować.
Jak już Ci się ryż ugotuje, to pamiętaj, że powinien całkowicie wystygnąć. Jeśli już masz za sobą te wszystkie kroki, to nadszedł czas nakładania i rolowania.
Rozkładasz matę bambusową, kładziesz na nią nori (powinno się matową stroną, ale rób jak wolisz) i powoli nakładasz ryż. Warto, żebyś wcześniej przygotował sobie miseczkę z wodą do moczenia rąk, żeby ryż się tak nie kleił. Nałóż ryżu tak, żeby większość nori była nim przykryta, przy krawędziach zrób wolne miejsce. Teraz weź na palec trochę wasabi i posmaruj nim ryż, układając na nim to, na co masz ochotę. W moim przypadku był to ogórek, papryka i łosoś. O ile mnie pamięć nie myli. Jak już to zrobisz, to przejdziemy do najcięższej, według niektórych, części, czyli rolowania.
Bez maty Ci się nie uda, a z matą jest to dziecinnie proste. Chwyć po prostu za matę i zacznij rolować. Powinno Ci wyjść takie coś.
Teraz musisz wziąć bardzo ostry nóż i po prostu pokroić rulon na części. Nic prostszego. Już zrobiłeś swoje pierwsze sushi!
Teraz nałóż trochę musztardy i keczupu, a zamiast pałeczek chwyć w dłoń widelec i śmiało jedz!